AdRor
Forumowicz.
Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 835
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/2
|
Wysłany: Pon 17:46, 19 Cze 2006 Temat postu: Szara strona raju |
|
|
Oczy osób, które nie rozpoznają kolorów pozbawione są czopków, czyli komórek zgrupowanych w tzw. plamce żółtej pośrodku siatkówki oka i wyspecjalizowanych w rozpoznawaniu drobnych szczegółów i barw. Daltoniści widzą tylko dzięki pręcikom, czyli pozostałym komórkom rozmieszczonym po bokach siatkówki, które osobom zdrowym służą przede wszystkim do widzenia przy skąpym oświetleniu (np. w nocy). W większości przypadków daltoniści mają kłopoty z rozróżnianiem kolorów zielonego i czerwonego. Całkowity wrodzony daltonizm (czyli widzenie świata na szaro) jest nadzwyczaj rzadki. Oczywiście poza Pingelap.
Na fotografii tablica pseudoizochromatyczna, używana do wykrywania daltonizmu
Dla ludzi, którzy widzą normalnie, świat bez barw wydaje się piekłem. Ale mieszkańcy mikronezyjskiej wysepki Pingelap są żywymi dowodami na to, że można nie widzieć kolorów, a mimo to mieszkać w raju.
Jak rozpoznać, czy banan jest dojrzały kiedy nie widzi się kolorów i nie wiadomo czy skórka jest żółta? James wie to doskonale. Podaje zielonego banana i zachęca do jedzenia.
- Nie bój się. Spróbuj - mówi i ułamuje czubek z ogonkiem. Pierwszy kęs rozwiewa wątpliwości. Banan jest miękki i słodki, tak jak powinien.
- Widzisz - śmieje się James. - Wystarczy powąchać i pomacać. Kolor nie ma znaczenia.
Umiejętność rozpoznawania dojrzałych bananów to dla Jamesa, można powiedzieć, "chleb powszedni". Na Pingelap banany je się na śniadanie, obiad i kolację.
Chorobę sieje wiatr
Gdyby James żył gdziekolwiek indziej na świecie, jego przypadek byłyby czymś niezwykłym. Wada wzroku polegająca na braku zdolności rozpoznawania kolorów, zwana achromatopsją lub daltonizmem, statystycznie zdarza się rzadziej niż u jednego na 40 tys. ludzi. Ale na Pingelap James nie jest nikim wyjątkowym ponieważ choroba dotyka tam aż co dziesiątą osobę. Spośród 700 mieszkańców wyspy, prawie 70 to daltoniści.
- W żadnym innym miejscu na świecie nie mieszka razem aż tyle osób z achromatopsją - mówi profesor Abraham Verghese z Politechniki Teksańskiej, jeden z najlepszych amerykańskich specjalistów od tej choroby.
Jak doszło do powstania tak niezwykłej kolonii? Odpowiedzi trzeba szukać w historii.
- Pingelap zasiedlona została około 800 lat temu. Nie jest pewne, skąd przybyli pierwsi osadnicy. Wiadomo jedynie, że przywieźli ze sobą wymyślny system hierarchiczny, na czele którego stali dziedziczni królowie nahnmwarki, oraz bogatą kulturę - pisze w swojej książce "Wyspa daltonistów", neurolog i podróżnik Oliver Sacks. - W 1775 r. przez wyspę przetoczył się olbrzymi tajfun Lengkieki, który zabił 90 proc. mieszkańców i zniszczył niemal całą roślinność wyspy, łącznie z palmami kokosowymi, drzewami chlebowymi i bananowcami.
Atak tajfunu przeżyło zaledwie około dwudziestu osób, wśród nich nahnmwarki i członkowie jego rodziny. Dzięki swojej nadzwyczajnej płodności, w ciągu trzech dziesięcioleci wyspiarzom udało się powiększyć społeczność do setki. Jednak wraz z tym heroicznym rozmnażaniem się i - z konieczności - łączeniem w pary w wąskim kręgu osób, pojawiły się problemy. W czwartym pokoleniu po tajfunie masowo zaczęły się rodzić dzieci dotknięte "nową" chorobą.
Królewski gen
- Zaraz po urodzeniu wydawały się normalne, ale w wieku dwóch lub trzech miesięcy zaczynały mrużyć oczy i mrugać, zaciskać powieki albo odwracać głowę od jasnego światła. Kiedy zaczynały chodzić, stawało się oczywiste, że z większej odległości nie widzą detali ani drobnych przedmiotów. Kiedy osiągały wiek czterech lub pięciu lat, okazywało się, że nie rozróżniają kolorów. Ukuto termin "maskun" (nie widzieć) na określenie tej dziwnej przypadłości pojawiającej się z jednakową częstotliwością u dzieci zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej; u dzieci, które poza tym były całkiem normalne, mądre i pod każdym względem aktywne - pisze Oliver Sacks.
Możliwe, że mieszkańcy Pingelap nosili w sobie geny odpowiedzialne za achromatopsję już wiele wieków wcześniej. Jednak w dużej grupie ludzi szansa na spotkanie dwojga nosicieli i zaistnienie warunków pozwalających na ujawnienie się choroby u dzieci była niewielka.
- Przed katastrofą na wyspie prawdopodobnie zdarzały się dzieci z achromatopsją, ale zapewne były to pojedyncze przypadki. Nie ma o nich śladu w przekazach historycznych ani ludowych - mówi Abraham Verghese.
Dopiero atak tajfunu i zmniejszenie zbioru genów spowodowało "wysyp" chorych dzieci. Współczesne badania genetyczne ujawniły, że przodkiem wszystkich późniejszych nosicieli genu daltonizmu był pozostały przy życiu król nahnmwarki.
Świat w odcieniach szarości
Chorych mieszkańców Pingelap łatwo rozpoznać w tłumie po ciemnych tkaninach owiniętych wokół twarzy i kapeluszach z wielkim rondem osłaniających oczy przed słońcem. Ostre światło odbijające się od wody i białego piasku jest główną przyczyną ich cierpień. Na brak widzenia kolorów nie narzekają.
- Świat, który widzę przypomina chyba to co wy widzicie na czarno-białych fotografiach. Można by powiedzieć, że jest szary, ale dla mnie określenie "szary" jest tak samo pozbawione znaczenia jak "czerwony" czy "niebieski". Mimo to nie postrzegam swojego świata jako bezbarwnego, czy w jakimkolwiek innym sensie niekompletnego - mówi James, który od urodzenia nie widzi kolorów, ale wcale nie czuje się gorszy od zdrowych mieszkańców wyspy.
- Razem z innymi buduję domy, zbieram banany i kokosy, łowię ryby. Daltoniści są niedościgłymi rybakami podczas nocnych połowów, bo znacznie lepiej widzą w ciemności - chwali się. - Nie mogę tylko pracować w polu, w pełnym słońcu. Ostre światło mnie oślepia.
Najpiękniejsze ozdobne maty, którymi obwieszone są wszystkie domy na Pingelap wyplata daltonistka Emma, która nauczyła się rzemiosła od swojej matki, również ślepej na kolory. Emma pracuje w swojej chacie, tak szczelnie obłożonej liśćmi bananowców, że ani jeden promień słońca nie przedostaje się do wewnątrz.
- Tylko tu mogę zobaczyć kontrastujące ze sobą odcienie poszczególnych włókien i układać z nich wzory. Na dworze nic nie widzę - mówi. Dopiero w ciemnej chacie Emmy widać cały artyzm jej pracy. Jaskrawe, delikatne wzory o różnej jasności, których nie sposób dostrzec w słońcu, nawet gdy oczy ma się w porządku.
Daltoniści rzadko osiągają w społeczności wyspiarzy taką samą pozycję, jak zdrowi. Oliver Sacks w swojej książce zwraca uwagę, że zazwyczaj są zakompleksieni, pozbawieni ambicji i wolą trzymać się z boku. - Większość tych, którzy rodzą się z "maskun", nie potrafi czytać, ponieważ nie widzą liter pisanych przez nauczyciela na tablicy. Mają też mniejszą szansę na założenie rodziny - wiadomo, że ich dzieci często dziedziczą chorobę, więc trudno im znaleźć partnera.
Świnia dla daltonisty
Ale nawet dla zupełnie zdrowych mieszkańców życie na Pingelap nie należy do najłatwiejszych. Na wyspie nie ma elektryczności, bieżącej wody ani kanalizacji, nie ma dróg, ani mechanicznych pojazdów. Wszystko trzeba nosić na ramionach wąskimi, piaszczystymi ścieżkami wydeptanymi w gęstym, tropikalnym lesie.
Dni upływają na ciężkiej pracy. Kobiety zbierają banany, kokosy i uprawiają wspólne pole kolokazji. Mężczyźni łowią ryby, budują łodzie i domy z okrągłych pni drzew kokosowych.
Kontakt ze światem utrzymywany jest dzięki radiostacji zainstalowanej w domu króla nahnmwarki, z rzadka jednak używanej. Oddaleni i odizolowani od innych osiedli ludzkich wyspiarze muszą radzić sobie sami.
Ale chorzy na achromatopsję nie narzekają. - Cieszę się, że nasza wyspa nie jest duża, bo mogę się po niej poruszać nawet z zamkniętymi oczami - mówi James. - Dobrze też, że nie odwiedza nas wielu obcych, którym musielibyśmy się tłumaczyć z choroby.
Emma, która wyplata piękne maty cieszy się, że roślinność na wyspie też sprzyja daltonistom. - Nie mam kłopotów z rozpoznawaniem roślin. Na szczęście nie ma tu kolorowych kwiatów ani owoców. Dla tych, którzy widzą normalnie, las wygląda jak plątanina zieleni. Dla mnie każda roślina ma inny kształt i odcień i z łatwością je odróżniam.
Czy natura świadomie ułatwia życie chorym mieszkańcom Pingelap? Kiedy z lasu wybiega stadko czarno-białych świń, wątpliwości pryskają jak bańka mydlana. - Są tu z nami od zawsze, od "czasu przed czasem". Gdzieś było zapisane, że kiedyś się tu pojawimy i kolory nie będą potrzebne - mówi James.
Przemysław Przybylski
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy |
|
|