Human Behaviour
Forumowicz.
Dołączył: 13 Paź 2005
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/2
|
Wysłany: Nie 16:21, 16 Kwi 2006 Temat postu: Wolność słowa czy ''wojna cywilizacji''? |
|
|
Kilka lat bacznej obserwacji świata globalnej polityki nauczyło mnie, że nic nie jest takie, jakie się na pozór wydaje (czyli w sumie takie, jak mówią w telewizorze). Okazuje się, że atak "terrorystyczny" na USA 11 września 2001 r. nie był dziełem islamskich fanatyków (jeśli ktoś nadal wierzy w tę bajkę to, jak mówią Amerykanie, mogę mu tanio sprzedać most brookliński). Inwazja USA na Irak nie była spowodowana ani zagrożeniem ze strony nieistniejącej broni masowego rażenia, ani Saddam nie paktował z Osamą, ani też tym bardziej nie stał za zbrodnią 11 września. Nie trzeba chyba dodawać, że obecna bajeczka o budowaniu demokratycznego Iraku jest w tym samym stopniu medialną papką dla ogłupiałej gawiedzi.
O co więc chodzi teraz, kiedy jak Bliski Wschód długi i szeroki, tłumy Muzułmanów protestujących przeciwko obrażaniu ich najgłębszych uczuć religijnych, zalewają ulice i kiedy zaczynają płonąć zachodnie ambasady?
Chodzi o Iran, głupku!(Trawestując clintonowskie hasło wyborcze)
Odpowiedź jest zarazem i prosta, i trudna. Moim zdaniem wydaje się oczywista, lecz pojęcie tej oczywistości zależy od tego, czy posiada się jakąkolwiek wiedzę na temat procesów polityczno-ekonomiczno-militarnych zachodzących od lat w tym rejonie świata. Jeśli wiedza wynika z telewizyjnych stereotypów, ocena bieżących wydarzeń nie będzie poza stereotypy wybiegała, choć ocena ta może wahać się w zakresie od pełnego poparcia dla duńskiej gazety, publikującej karykatury Mahometa, do jej pełnego potępienia.
Sens dzisiejszych dramatycznych wydarzeń zawiera się, częściowo, w "geopolitycznej anegdocie" o tragicznej boskiej pomyłce, w wyniku której Amerykanie dostali największe na świecie samochody, ale Pan Bóg zapomniał dać im do nich benzyny. W tłumaczeniu na prostszy język "telewizyjny" - Amerykanie, skoro mają już te cholerne samochody, mają też święte prawo sięgnąć, bez konsekwencji, po benzynę do nich. Stąd, od wielu już dziesięcioleci, roponośny Bliski Wschód jest i na długo jeszcze pozostanie najbardziej zapalnym obszarem świata. Nie wszyscy bowiem, a już mieszkańcy roponośnych terenów w szczególności, są skłonni to jankeskie prawo "bushu" uznać.
Jednak powyższe wyjaśnienie, skądinąd znany stereotyp, też przecież jeszcze nie tłumaczy, dlaczego Arabowie palą dziś duńskie flagi i duńskie ambasady. Jest bowiem jeszcze coś, o czym nie przeczytasz w żadnych oficjalnych komunikatach, żadnej gazecie, ani nie usłyszysz w żadnej telewizji. Nic dziwnego, jest to bowiem sekret tak drogi, jak droga Ameryce jest jej własna waluta - "wszechmogący" dolar.
Chodzi o dolara, głupku! (Trawestując ponownie clintonowskie hasło wyborcze)
Dolar amerykański jest fundamentem dominacji tego kraju nad światem. Federal Reserve Board - Zarząd Rezerwy Federalnej - wbrew nazwie bynajmniej nie federalna (państwowa) lecz prywatna instytucja bankowa, jako jedyna na świecie, ma prawo drukować tyle zielonej waluty, ile jej potrzeba, bez jakiegokolwiek związku z czymkolwiek. Na straży tego ekstremalnego przywileju finansowych (prywatnych) elit świata, żeby nie było wątpliwości, stoi Biały Dom, Pentagon (z budżetem sięgającym 500 mld dolarów, nie licząc bieżących kosztów wojen), a także CIA, FBI, NSA, HSD i setki innych krajowych, a także międzynarodowych instytucji, które za nic mają wolność, prawdę, demokrację i prawa człowieka, a których jedyną rolą jest koncentracja bogactwa i wpływów na naszej małej planecie w rękach coraz mniejszej garstki ludzi.
No dobrze, a jaki do cholery ma to związek z ropą naftową i tą nieszczęsną duńską flagą. Ano taki, że siła waluty amerykańskiej, polega na tym, że jest ona "obowiązkową" walutą rezerw banków centralnych wszystkich państw (banków centralnych nie posiada dziś na świecie tylko kilka krajów, w tym Korea Płn. i parę innych z "osi zła"), a także, a może przede wszystkim, na tym, że jest to waluta rozliczeniowa na międzynarodowych rynkach towarowych, w szczególności na rynku ropy naftowej i gazu (docierają do Was zapewne doniesienia o tym, ile to dolarów na światowych giełdach kosztuje baryłka ropy; pamiętacie też zapewne ceny gazu z konfliktu rosyjsko-ukraińskiego - 230 UDS za 1000 m³).
Każde państwo, chcąc zapewnić swoim obywatelom komfort jazdy samochodem lub komfort włączenia kuchenki gazowej, musi najpierw postarać się o parę ton zielonych banknotów, by sprostać wciąż rosnącemu kosztowi importu ropy i gazu. Dopóki trwa monopol na rozliczenia finansowe w dolarach amerykańskich, dopóty Stany Zjednoczone Ameryki będą jedynym supermocarstwem.
Zagadnienie hegemonii dolara jako głównego narzędzia hegemonii USA w świecie obejmuje także z konieczności praktycznie niezauważane zjawisko "dolarowej hiperinflacji", czyli prostego faktu, że skoro dziś ropa kosztuje 60 dol. za baryłkę, to oznacza, że za te same pieniądze państwa mogą jej sobie kupić dwa razy mniej niż 3 lata temu, kiedy to baryłka ropy kosztowała 30 dolarów. Jeśli zatem Rzeczpospolita (państwo, nie gazeta) ma ochotę nabyć ropę naftową, to dziś za "te same" pieniądze, co 3 lata temu - powiedzmy miliard dolarów - kupi tylko pół tankowca ropy a nie cały tankowiec. Na deprecjacji dolara, poprzez relatywny spadek wartości obowiązkowych rezerw dolarowych, tracą wszyscy, oczywiście poza Ameryką.
Manipulacja kursem dolara wykracza jednak znacząco poza ramy niniejszego tekstu, choć - jak widać - pomaga zrozumieć sens wielu globalnych procesów gospodarczych.
No dobrze, ale może wreszcie jakiś związek z Danią, z Mahometem, z wolnością słowa??
OK. Jeszcze chwila cierpliwości. Jest rok 2000. Saddam Hussein postanawia obalić odwieczny obowiązek rozliczania transakcji naftowych w dolarach. Przechodzi na euro. W ten sposób podpisuje na swoją dyktaturę wyrok śmierci.
Komentatorzy, na których analizach się opieram, słusznie zauważają, że nawet tak oczywisty, acz przemilczany powszechnie w mainstreamowych mediach, wątek przejęcia kontroli nad polami roponośnymi Iraku przez Amerykanów, nie dawał Bushowi uzasadnienia do operacji "zmiany reżimu" w Bagdadzie. W końcu za drukowane w dowolnej ilości dolary mógł i tak kupić sobie całą iracką ropę. Dlatego prawdziwa przyczyna inwazji stała się jasna dwa miesiące po jej rozpoczęciu, kiedy to okupacyjne władze amerykańskie w Bagdadzie przywróciły jako walutę naftowych rozliczeń "wszechmogącego zielonego". Bush mógł wtedy spokojnie wylądować na lotniskowcu i ogłosić "zakończenie misji".
Chodzi o Iran, głupku!
No, i powolutku zbliżamy się do sedna całej sprawy, albowiem identyczny, jak Hussein, pomysł, lansuje nowy prezydent Iranu, Ahmadineżad. To nie rzekomy irański program nuklearny, w który wątpi cały aparat szpiegowski USA z CIA na czele; to nie irańskie "bluźnierstwa" dotyczące Izraela, czy wreszcie kwestionowanie przez Ahmadineżada tzw. mitu Holokaustu, są powodem, dla którego już w marcu tego roku wybuchnie wojna amerykańsko-irańska. Tym powodem jest próba obalenia hegemonii dolara - próba być może nawet ze strony irańskiej nie do końca uświadomiona, ale która sprowadza się do zachwiania amerykańskim imperium poprzez pozbawienie go głównego narzędzia kontroli i opodatkowania podległych mu prowincji. Ten niewybaczalny grzech musi, z punktu widzenia Ameryki, zostać skarcony nie mniej brutalnie i nie mniej konsekwentnie, jak odstępstwo Saddama Husseina, w końcu długoletniego współpracownika CIA i jednego z największych klientów amerykańskiego sektora zbrojeniowego w swoim czasie.
Oficjalnie USA nie są imperium, lecz kochającym wolność państwem równym pośród równych. Dlatego inwazja na Iran, czy to w wykonaniu własnym, czy za pośrednictwem Izraela, czy wreszcie - jak ostatnio słychać - w wykonaniu NATO, nie może zostać przeprowadzona ot, tak sobie, jak jakiś mecz bejsbolowy. Taką inwazję trzeba umiejętnie "sprzedać" na międzynarodowym "rynku", a robi się to głównie poprzez środki masowego przekazu, w tym w 90% przez telewizję.
Gotowanie irańskiej żaby
(Przypominam, że mechanizm tzw. gotowania żaby służy do medialnego "oswojenia" opinii publicznej z rzekomą palącą koniecznością planowanej operacji - w tym przypadku militarnej, która bez takiego przygotowania prawdopodobnie byłaby nie do przyjęcia przez większość opinii publicznej w świecie demokratycznym. Słynna żaba z pewnego makabrycznego i anegdotycznego zarazem eksperymentu jest dobrą ilustracją tego mechanizmu: wrzucona do wrzątku wyskoczy, ratując życie, zaś umieszczona w naczyniu z wodą, którą podgrzewa się stopniowo aż do wrzenia, ginie nieuchronnie, zwiedziona powolnym tempem gotowania.)
Od wielu tygodni zatem, dokładnie tak, jak przed inwazją na Irak, trwa "sprzedawanie" "śmiertelnych zagrożeń", jakie niesie ze sobą rzekomy program budowy bomby atomowej przez Iran.
Nieważne, że jedynym krajem, który w historii zrzucił bombę atomową na ludność cywilną, zabijając setki tysięcy niewinnych istot ludzkich - były Stany Zjednoczone. Nieważne, że jedynym krajem w omawianym rejonie świata, który nie tyle pracuje nad bombą jądrową, co od wielu lat ją posiada, choć się do tego nie przyznaje - jest Izrael. Nieważne, że USA konsekwentnie łamie Traktat o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej i że państwo to jawnie i buńczucznie deklaruje gotowość ponownego jej użycia w nowej, "bezpiecznej dla cywilów" formie "bomb taktycznych!!!". Nieważne wreszcie jest to, że w trudnym do wyobrażenia scenariuszu, wg którego Iran wchodzi w posiadanie głowic jądrowych oraz środków ich przenoszenia i wreszcie używa tych głowic w ataku na USA (prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest chyba naprawdę bliskie zeru), to militarna odpowiedź Stanów Zjednoczonych oznaczałaby kres dumnego Iranu poprzez (nuklearne) zrównanie go z ziemią po wsze czasy.
I dlatego właśnie, że wszystkie powyższe przesłanki są ważne, trzeba gotować dziś irańską żabę - gotować tak długo, aż w sondażach interwencja zbrojna zostanie uznana za nieuniknioną, bez względu na ilość ofiar, bez względu na użyte środki i bez względu na długofalowe konsekwencje, spośród których naprawdę nie sposób wyeliminować możliwości wybuchu III wojny światowej.
Po to, żeby sprzedać dziś Teheran tak, jak kiedyś sprzedawano Hiroszimę i Nagasaki, potrzebny jest naprawdę mocny argument. W końcu nawet najgłupsi z nas muszą pamiętać to, co wydarzyło się zaledwie 3 lata temu. Była wojna trwająca do dziś, wojna przeciwko broni masowego rażenia, której nie było!
Dlatego współcześni naziści potrzebują podwójnej dawki. Dziś potrzebna jest ....
W O J N A C Y W I L I Z A C J I
I to w zasadzie mógłby być koniec tego przydługiego wywodu "od kłębka do nitki", gdyby nie fakt, że jest kilka drobiazgów, które warte są zauważenia w sprawie karykatur Mahometa, czyli w tzw. "sprawie wolność słowa kontra godność islamu". Otóż mało kto zwraca uwagę na fakt, iż duńska gazeta, która pierwsza opublikowała owe karykatury, zrobiła to, no, kto zgadnie? - cztery miesiące temu!!! Jak to możliwe, by tak gwałtowne reakcje w świecie arabskim wywołało zdarzenie, którego oficjalny medialny żywot dawno się zakończył, żeby nie powiedzieć, że nigdy się nie zaczął.
Nie można nie postawić pytania, komu i dlaczego zależało, a zależeć musiało, by te ewidentnie podstarzałe kartofelki odgrzewać, i to właśnie teraz, i to na taką skalę, w większości krajów europejskich, a w niektórych z nich - w większości tamtejszych gazet. Nieprawdą jest oczywiście twierdzenie, że dziennikarze publikujący karykatury proroka Islamu nie mieli pojęcia, jakie reakcje takie publikacje mogą wywołać. Gdyby nie wiedzieli, to łamów ich dzienników i tygodników nie wypełniałyby od lat artykuły o islamskim fundamentalizmie, okolicznościach, jakie towarzyszą jego powstawaniu i skutkach, jakie musi rodzić jego prowokowanie.
Nie od dziś też wiadomo, że mistrzem siania "autentycznych społecznych niepokojów" jest Centralna Agencja Wywiadowcza. Jest to świetnie udokumentowane od czasów Kermita Roosevelta, wnuka prezydenta USA, który w 1953 r., jako agent CIA, wszczął za przywiezione do Teheranu w walizce dolary rozruchy uliczne, które doprowadziły do upadku rządu premiera Mossadeka i instalacji proamerykańskiego totalitarnego reżimu Szacha Rezy Pahlaviego. Śmiertelnym błędem premiera była próba nacjonalizacji złóż ropy naftowej w Iranie, wcześniej eksploatowanych przez brytyjski koncern na zasadzie monopolu. Brzmi znajomo?
Nie wiadomo, który agent kierował akcją na Kijowskim Majdanie czy pod parlamentem w Tbilisi, ale ćwiczenie czyni mistrza i dlatego kolejne "kolorowe rewolucje", a także "wybuchy islamskiego fundamentalizmu" można czytać jak elementarz.
Dlatego niech nikt mi nie mówi, że dziś mamy do czynienia z jakąś tam świętą wojną europejskich dziennikarzy o wolność słowa, prawdę czy demokrację. Bo gdyby wspomniani dziennikarze tym wartościom hołdowali, to dziś George W. Bush, Tony Blair i Aleksander Kwaśniewski, siedzieliby w więzieniu i czekali na wyrok Trybunału d/s Zbrodni Wojennych. Dziś jeden z tych panów marzy jednak zapewne o Pokojowej Nagrodzie Nobla albo o posadzie sekretarza generalnego ONZ - organizacji, której obecny szef, Kofi Annan, o inwazji na Irak wyraził się, że jest nielegalna.
Wybuch gniewu i akty zemsty, jakie obserwujemy dziś na ulicach miast w krajach muzułmańskich, są oczywiście autentyczne i skierowane wprost przeciwko "szatańskiej" cywilizacji Zachodu. Jednak nieprawdą jest twierdzenie, iż jest to próba zorganizowana przez rządy Syrii czy Libanu odwrócenia uwagi tamtejszych społeczeństw od kiepskiej sytuacji gospodarczej w ich krajach. Gdyby tak było, to czemu miałyby służyć protesty w pozostałych krajach.
Ponieważ "po owocach poznacie ich" - dlatego jak zwykle w takich przypadkach, a powtarzam to już na tym portalu do znudzenia, należy przyglądać się, kto na danym zdarzeniu najbardziej korzysta. Już dziś ewidentne jest to, że w społecznej świadomości na Zachodzie zaczyna zakorzeniać się wypuszczane jakby mimochodem pojęcie "wojny cywilizacji". Tak jak kiedyś zimna wojna, czyli wojna z komunizmem, tak jak trwająca od kilku lat tzw. "wojna z terrorem", której wybuch ogłoszono natychmiast po zorganizowanych przez "wiadome służby" zamachach z 11 września 2001 r., tak lansowana dzisiaj podskórnie "wojna cywilizacji" jest koncepcją, którą wykorzystywać będzie amerykańskie imperium, by odwrócić uwagę własnej i światowej opinii publicznej od własnego upadku moralnego, od nieuchronnego upadku własnej gospodarki, a także by resztkami sił i za wszelka cenę przedłużyć swoje konające panowanie nad światem.
Obawiam się, że się nie mylę, ale będę szczęśliwy, jeśli okaże się, że jest inaczej.
Romuald Kalicki
Post został pochwalony 0 razy |
|
|